wtorek, 1 września 2015

Jak pech , to pech

Czasami nadchodzi taki dzień, kiedy lepiej wcale nie wstawać z łóżka. Bo wszystko za co się biorę, od samego rana, mi nie wychodzi. Zupełnie jakby ktoś, gdzieś tam, zaklinał los laleczką woodoo ;)
Taki właśnie dzień trafił mi się wczoraj i niestety trwa do dzisiaj.
Zaczęło się już rano, kiedy to nie dokręciłam butelki z wodą, podałam ją Tuskaludkowi i wszystko pięknie wylałam na jej buzię, poduszkę i materac. Ale nic to, przecież mamy upalne lato, za oknem jakieś milion stopni, w butelce była sama woda. Wyschnie raz dwa.
Na placu zabaw córka przyłożyła mi patykiem w oko. Nic to, nie takim urazom daję radę odkąd Truskaludek odkryła chodzenie.
Gotując obiad przypaliłam makaron. Nic to, ugotowałam kolejną porcję, garnek jakoś się doszoruje. Kiedyś.

Popołudniu chcieliśmy się z mężem ochłodzić, w lodówce miałam zrobiony dzień wcześniej napój
z arbuza, z malinami. Pychota. Wyjęłam więc dzbanek z lodówki, a ponieważ napój ze świeżych owoców był, to się wiadomo - rozwarstwił. Wzięłam łyżkę, chciałam zamieszać i trrrrach - dzbanek pękł mi w dłoni. Wylało się wszystko na mnie, na szafki w kuchni i na podłogę. Nic to, grunt, że spodnie miałam na sobie czarne. Białe by raczej spotkania z malinami nie przeżyły. Przy kuchennych szafkach, już trudniej mi powiedzieć "nic to" jako, że szafki są białe i dopiero co je szorowałam (dziecko jadło buraczki).
Sprzątając  z podłogi, weszłam gołą stopą na kawałek szkła i przecięłam sobie stopę na całej długości dużego palca. Nic to, poboli i przestanie.
Na kolację miały być naleśniki, wbiłam sobie do ciasta zepsute jajo. Wspomnienie smrodu pokutowało mi w nosie przez dobre dwie godziny. Nic to, powąchałam dziecko, dałam radę ;)

Kiedy więc przyszła pora położyć sie spać, z ulga odetchnęłam, że ten dzień się wreszcie skończył
i nadchodzi kolejny, który na pewno już będzie super.
Nie był.
Podczas wizyty u weterynarza, Młoda wsadziła obie ręce do wiadra z brudną wodą i mopem
i rozpryskała to po ścianie. Nic to, Młodą skarciłam, naszą weterynarz przeprosiłam.
Przypaliłam marchewkę z obiadu i przesoliłam zupę. Nic to, zjadłam połowę, resztę wyrzuciłam. Młoda dostała coś innego.
Przelałam sos z pieczeni do miseczki. Wyjmując go z lodówki, zrobiłam to tak zamaszyście,
że wylałam 3/4 na kuchenne szafki, te same, które wczoraj starannie czyściłam po soku
malinowo - arbuzowym.
Sos wylądował także na mnie. Na spodniach, bluzce i we włosach.
NIC TO.
Jutro nie wstaję.
Bunt.


Brak komentarzy :

Prześlij komentarz