środa, 1 czerwca 2016

Do Małych i Dużych Dzieci

Dziś 1 czerwca. Dzień Dziecka.

Życzę Wam byście każdego dnia spotykały dobrych ludzi. Byście się zawsze czuły bezpieczne. Doceniane. Szanowane. I kochane.
By nigdy nie opuszczało Was radosne zdziwienie pięknem świata. Byście byli odkrywcami, badaczami, byście poznawali życie pełne radości, kolorów i promieni słońca. Pełne przyjaciół, poczucia bezpieczeństwa i równości.
By omijały Was rozczarowania, byście zawsze mogły schronić się w ramionach rodziców i przyjaciół.
By świat był dla Was dobrym, spokojnym i pełnym niespodzianek miejscem.
I byście dorastając, zachowały ten pierwiastek radosnego brania z życia pełnymi garściami. 







środa, 2 marca 2016

Katarzyna Bonda "Pochłaniacz" - recenzja

Ostatnio coś ciągnie mnie do kryminałów. Zaczęło się w ubiegłym roku i trwa cały czas. Czytam jeden kryminał za drugim, Wielka przyjemność znajduję w próbach odgadnięcia rozwiązania zagadki, choć przyznać muszę, ze rzadko mi się to udaje. ;)
Z tych bardziej fascynujących i ciekawych historii, które ostatnio przeczytałam, na wyróżnienie i recenzję zasługuje "Pochłaniacz" Katarzyny Bondy.



Jest rok 1993, Pomorze, świat mafii i ciemnych interesów. Nastoletni Marcin dosć naiwnie daje się wciągnąć w brudny świat przestępców i skorumpowanej policji, w wyniku czego w końcu  dochodzi do tragedii. W niewyjaśnionych okolicznościach ginie dwoje nastolatków. Prokuratura uznaje, ze obie śmieci są wynikiem wypadków. Życi kilku osób zostaje zniszczone.
20 lat później, do Polski po 7 letniej nieobecności wraca Sasza Załuska, profilerka, niegdyś pracująca w policji.  Niedługo po powrocie dostaje zlecenie, ma stworzyć profil psychologiczny człowieka, który grozi jej zleceniodawcy śmiercią. Sasza przyjmuje zlecenie co w konsekwencji prowadzi do wplątania jej w sprawę zabójstwa w jednym z klubów. Wykorzystując dawne kontakty, profilerka staje się konsultantem zespołu śledczego.
Tak zaczyna się książka Katarzyny Bondy "Pochłaniacz", pierwsza z cyklu "Cztery żywioły Saszy Załuskiej".  Ta książka jest wszystkim czego można oczekiwać od kryminału. Ciekawa intryga,  dobrze napisani, wyraziści bohaterowie, zwodnicze wątki. Autorka umiejętnie i powoli odkrywa przed czytelnikiem prawdę, zwodzi, komplikuje, w odpowiednich momentach podając nowe informacje, tak by prawda wychodziła na jaw bardzo powoli. A jednak, podczas lektury nie tylko nie nudziłam się ani chwili, fascynujące było odkrywanie powiazań prowadzonej przez Załuską sprawy, z tragedią sprzed lat, obserwowanie jak konsekwencje dawnych decyzji nawet 20 lat póxniej kładą się cieniem na życiu bohaterów. Za każdym razem, kiedy wydawało mi się, ze znam rozwiązanie, że domyślam się kto i dlaczego zabił, autorka odkrywała nowe fakty, jeszcze bardziej wciągając mnie w intrygę i pokazując, że nic nie jest takie, jakim się na początku wydaje.

Równolegle do prowadzonego śledztwa obserwujemy zmagania głównej bohaterki z własnymi demonami, próby poukładania sobie życia, zmierzenia się z dawnymi błędami i samą sobą.
Świetnie napisane postacie, bardzo dobrze oddany mrok mafijnego światka, dbałość o szczegóły i realia sprawia, ze "Pochłaniacz" jest książką od której trudno się oderwać.
To ponad 600 stron przyjemności dla każdego fana kryminałów.
Zdecydowanie polecam.

ps. Książkę zaliczam do Wyzwania Czytelniczego jako punkt 10 Książka o mafii, gangsterach itp.


wtorek, 23 lutego 2016

Bułki z suszonymi pomidorami i szynką.

Nic mnie tak nie odpręża jak pieczenie. Nie muszę nawet robić zakupów, jeśli dopilnuję by w domu był "żelazny zestaw" to zawsze mam potrzebne podstawowe składniki. W związku z tym:
Kiedy się zdenerwuję - piekę.
Kiedy muszę pomyśleć - piekę.
Kiedy mi smutno - piekę.
Kiedy się z czegoś cieszę - piekę.
Kiedy jestem szczęśliwa - piekę.
Nic więc dziwnego w tym, że u nas w domu pachnie zwykle jakimś wypiekiem.
Nie zawsze jest to coś słodkiego. Lubimy z mężem piec chleb, bułeczki itp.
Tym razem mieliśmy ochotę na coś na słono. W lodówce miałam trochę szynki i pół słoika suszonych pomidorów. Powstały więc bułeczki z szynką i suszonymi pomidorami. Taki trochę podwieczorek na słono.



Składniki:

- 3/4 szklanki ciepłej wody
- ok 4 dag drożdży (świeżych)
- 2 łyżki cukru
- ok 60 dag mąki pszennej
- 3 łyżki oleju (może być zalewa z pomidorów)
- łyżeczka soli
- łyżeczka oregano
- kilka suszonych pomidorów
- kilka plasterków szynki
- kawałek pora (biała część)

dodatkowo
mleko do posmarowania bułeczek, sól morska do posypania

Wodę podgrzać, drożdże rozetrzeć z cukrem, zalać ciepłą wodą, dodać łyżkę mąki, odstawić na 15 minut w ciepłe miejsce.
Pora pokroić drobno, poddusić na patelni do zazłocenia.
Pomidory pokroić drobno, tak samo postąpić z szynką. Wymieszać razem. Dodać do pora. Jeszcze chwilę poddusić. 
Do zaczynu dosypać mąkę, sól i oregano, wyrobić ciasto. Dodać olej z zalewy. Wyrobić ciasto.
Wyrobione ciasto odstawić w ciepłe miejsce na ok 1,5 godziny. Powinno podwoić swoją objętość.
Po wyrośnięciu, ciasto uformować w gruby wałek, podzielić na równe części wielkości pieści.
Każdą część rozwałkować na kształt zbliżony do prostokąta, posmarować nadzieniem z pomidorów, zwinąć bułeczkę.
Bułeczki położyć na blasze, dać im jeszcze odpocząć ok 15 minut, by się napuszyły
Posmarować je mlekiem, posypać solą morką (jeśli lubimy)
Piec w temperaturze 180 stopni ok 20- 25 minut.

Smacznego :)





wtorek, 16 lutego 2016

Kwadrans

Są dni takie jak dziś. Kiedy nic się nie udaje, plany zmieniają się w ostatniej chwili, a dziecko postanawia pokazać te swoją głośniejszą stronę.  Dziś zdecydowanie był taki dzień.
Gotując owsiankę na śniadanie dla Tosi, przypaliłam garnek. Garnek, nie samą owsiankę, bo kiedy przełożyłam jej porcję do miseczki, odstawiłam rondelek z resztkami śniadania na nie wyłączony palnik.
Sobie raczyłam przesolić jajecznicę.
W południe piekłam ciastka. Siekając czekoladę wbiłam sobie czubek noża w palec.
Nie zauważyłam skradającej się pod stołem kuchennym Tosi, co zaowocowało sprzątaniem z dywanu rozsypanej mąki.
10 minut później, dałam Młodej kubek soku z pomarańczy, który 2 minuty później, ścierałam ze stołu w salonie, wylewałam z zabawkowych filiżanek i wykręcałam z tosiowej bluzeczki. Misiowi sok podobno bardzo smakował ;)
Ledwie zdążyłam posprzątać po Podwieczorku dla Misia, okazało się,  przebrana własnie w czystą bluzeczkę moja córka, już zdążyła gwizdnąć mi ze stolnicy spory kawałek czekolady i rozsmarowała go dokładnie. Nie tylko po swojej buzi.
W każdym razie dowiedziałam się, że czekolada jest "MIAAAM MNIAM!", co nie powiem, uspokoiło mnie, bo co to by były za ciastka z jakąś tam niedobrą czekoladą? ;)
Jakiś czas później, połowa ryżu z obiadu wylądowała  na Tosi, jej krzesełku i wszędzie w okolicy. Moja córka bowiem, przeżywa właśnie fascynację dmuchaniem i pluciem. Szał ciał i uprzęży, obiady są pełne atrakcji. Gdy się zaś trafia obiad mocno mięsny, najszczęśliwszy w domu jest kot.
Niestety dobry humor Truskaludka skończył się zaraz po podwieczorku. A konkretnie po odmowie podania 2 ciasteczka. Zaczęło się tupanie, krzyki, rzucanie zabawkami i szczypanie mamy w kolana.
Kiedy okazało się, ze ta taktyka nie działa, Tosia postanowiła sama sobie słodycz dostarczyć. Chwila nieuwagi i krzesło zostało dostawione do komody, gdzie stało pudełko z ciastkami. Ukradziono 3 sztuki. Połowa z nich znalazła się w postaci drobno pokruszonej na dywanie, kanapie i pod kaloryferem.
Nic to, wyciągnęłam odkurzacz, posprzątałam.
Niestety uległam potem prośbom i błaganiom i dałam córce jabłko.
Nic to, wyciągnęłam odkurzacz, posprzątałam.
Zaćmienie umysłu kazało mi ponownie ulec prośbom i dać córce banana....
Nic to, wyciągnęłam szczotkę, ścierkę i posprzątałam.
Proszę się więc nie dziwić, ze kiedy tylko Truskaludkowy Tata pojawił się wieczorem w domu, dałam Tosi buziaka i poszłam sobie do łazienki. Do wanny. Odprężyć się.
Ciepła woda, pachnąca piana.  Przymknęłam oczy i delektowałam się relaksem.
Oto ja, leżę sobie na leżaku, jest mi ciepło, morze szumi w oddali, nic nie muszę i nikt niczego ode mnie nie chce.....

- MAAAMAAA!!

... nie ma mnie. nie ma mnie... nie ma mnie...

- MAMA!!!!!

.. jestem na plaży, jestem daleko...

- MAAAMAAAAA!!!!

buch! bam!, łup! tego walenia w drzwi nie dało się już zignorować.
otworzyłam oczy, wstałam, spojrzałam na zegarek.
15 minut. dostałam dziś 15 minut relaksu.
Zawsze to coś, prawda?





poniedziałek, 15 lutego 2016

Taka miłość w sam raz :)

" /.../
Niosła tyle radości co smutku
I wszystkiego w niej było w sam raz
Tyle ile potrzeba słodyczy
Przy czym wcale nie było jej brak
Krzty goryczy, co jakby nie liczyć
Nadawało wytworny jej smak 

/.../
Była taka dokładnie jak trzeba
Miała zalet tak wiele jak wad
Tyle piekła w niej było co nieba
Taka miłość w sam raz, akurat  

/.../ "

Michał Bajor „Taka miłość w sam raz” sł. A. Ozga, muz. P. Rubik
 

Od lat ta piosenka towarzyszy nam 14 lutego. wiele osób imienin Świętego Walentego obchodzić nie lubi. Prawdą jest, że Walentynki są bardzo komercyjne, bardziej chyba niż Boże Narodzenie, wiele osób to zniechęca. 
A ja uważam, że to miłe święto. Jasne, ze o najbliższej osobie powinno się pamiętać codziennie i codziennie okazywać miłość. I nie mam wątpliwości, że tak w kochających się związkach jest. Bo miłość przejawia się przecież w drobnych codziennych sprawach.
A to ona zrobi mu herbaty, gdy do późna ślęczy nad projektem. A to on, przyniesie jej wieczorem koc i okryje stopy.
Miłość kryje się w obmyślaniu obiadu by był taki jak on lubi. Miłość kryje się w nadłożeniu drogi do domu, by pojechać po zamówioną przez nią książkę, by nie musiała tłuc się komunikacja miejską następnego dnia. 
Miłość to też prezent wręczony 14 lutego, całkowicie niespodziewany.  


Wymarzona książka o kuchni roślinnej. Wegańskiej. Wręczona przez zdeklarowanego mięsożercę. Kogoś, kto wie, że od tej pory, jego obiady sie zmienią. :)
Miłość to Mama, która nie ma nic przeciwko dziecięcemu odkrywaniu świata w parku na kolanach. Nie mająca nic przeciwko ubłoconym spodniom. 
Miłość to Tata, który poświęci swoje pierwsze od wielu tygodni wolne przedpołudnie, na oglądanie z córką jej ulubionej bajki.  
Miłość to córeczka, która każdego popołudnia, porzuci zabawę, bez względu na to jak atrakcyjną by nie była, bo Tata wraca z pracy. To córeczka biegnąca co sił w nogach do drzwi w przedpokoju, by Tatę od progu ucałować na powitanie.

Każdemu z Was życzę takiej miłości.  
Dającej radość, czułość i poczucie bezpieczeństwa.  

A poniżej Truskaludkowy przepis na udane Walentynki :)

1. Filmowy seans z Tata i Mamą ( "Masza i Niedźwiedź" to najlepszy wybór ;) )
2. Gofry w parku. Niezbędne będzie gromkie ogłoszenie już w kolejce, że czekamy na "MNIAM MNIAM!!." Bez tego zakup się nie liczy ;) )
3. Nakarmienie Taty resztka gofra. Może być wcześniej wyciumkany.
4. Bieg na przełaj przez park. Niezbędnym narzędziem towarzyszącym będą patyki.
5. zabawa z Mamą w "A ku ku" naokoło drzewa. Należy zaliczyć jak najwięcej BAM!
6. Przytulenie do Taty da mu wyraźnie do zrozumienia, że już mamy dość. Należy pamiętać by nie przyznawać się wprost, aluzje wystarczą. (Krzyki, jęki i gromkie PAPAAAA wygłoszone do obcej pani, doskonale spełnią tę rolę)

:)

1.

 
 2.



3.


 4 i 5


  
 6.


środa, 10 lutego 2016

Ona i On, czyli retro rozmowy wieczorową porą :)

31 stycznia 2009

Wodza

-Kochanie wiesz, najbardziej z książek Pratchett'a lubię te z Wiedźmami. No mniam po prostu…

-Tak? A ciekawe dlaczego?

-Bo wiesz, tam kobiety są zdecydowanie mądrzejsze. Jak w życiu.

-Aha.

-I jeszcze taka fajna instytucja Wodzy. Wiesz u Ciutludzi, Fik Mik Figli, znaczy. Klan mini-facetów, zabijaków pijaczków i wogule, wiesz typowych chłopów, a rządzi nimi babeczka. I oni się jej słuchają, bo ona najmądrzejsza jest. Samo życie mówię ci.

- Czyje niby?

- Wszystkich. I wiesz co?

- Co?

- Ja też jestem Wodza. Mały mam klan, na razie tylko Ty i Miaucyc, ale jestem Wodza i tu rządzę.

- ….

- No. ja wiem, że ciężko się z tym pogodzić, ale wiesz, musisz.

- To chodź tutaj… Od dziś będę trzymał ręce na Wodzy….

;)


poniedziałek, 8 lutego 2016

No to jeszcze raz na słodko - Bezy :)

Tłusty czwartek, pieczemy faworki. Do faworków, jak wiadomo potrzeba tylko żółtek. I zostają nam po tym smażeniu faworków białka. Nie wiem jak Wy, ale ja naprawdę nie lubię niczego wyrzucać. Dlatego u nas, w tłusty czwartek, jeśli są faworki - będą i bezy.
Bezy piekę tak jak to robiła moja babcia. Są chrupkie na zewnątrz i lekko miękkie w środku (jesli ich nie przesuszę, a to niestety też mi się zdarza ;) )



 Potrzebne będzie:

5 białek
2 szklanki cukru (najlepszy będzie drobny cukier)
pół łyżeczki soli
 ok pół łyżeczki octu winnego

Jajka zaczynamy ubijać, kiedy zamienią się w pianę dodajemy sól, ubijamy dalej. W momencie kiedy piana zacznie być sztywna, zaczynamy dodawać cukier. Po troszeczku (najprościej po 1 łyżce), cały czas ubijając.
Pod koniec ubijania dodajemy ocet.
Ubitą pianę wykładamy na wyłożoną papierem do pieczenia blachę ( można wykładać łyżką, można rękawem cukierniczym lub szprychą. Jak Wam wygodnie)
Bezy suszymy w piekarniku nagrzanym do 130-140 stopni około 1,5 godziny.
Każdy piekarnik jest inny, jeśli chcecie by bezy były śnieżnobiałe, lepiej zmniejszyć nieco temperaturę suszenia i wydłużyć czas.
Blachę z bezami ustawiam na środkowej półce piekarnika, unikam suszenia bez na wyższych półkach, ze względu na to, że im bliżej grzałki, tym większe ryzyko przyrumienienia bezy.
Bezy studzimy w zamkniętym piekarniku.

Smacznego :)

ps. Białka z faworków można oczywiście zamrozić, ale skoro rodzina i tak uwielbia bezy... ;)

czwartek, 4 lutego 2016

Tłusty Czwartek

Każdego roku w Tłusty Czwartek piekę faworki. Nie mam niestety umiaru i wychodzą mi jakieś ogromne ilości, zwykle więc, jemy je przez kilka dni. Amatorów tych pysznych karnawałowych ciastek u nas nie brakuje, więc nie mam wyrzutów sumienia i smażę ile serce podpowie :)
Co roku smażyłam tez pączki z serków homogenizowanych, według przepisu mojej mamy. Takie jakie pamiętam jeszcze z dzieciństwa. Pączkami tymi zajadały się dzieci z mojego podwórka, biedna moja mama cały dzień spędzała przy kuchni, bo jej dzieci, chętnie częstowały cała zgraję głodomorów :)
W tym roku jednak, ze względu na moje uczestniczenie w piątkowym pieczeniu z dziewczynami z Słodkiego Piątku ( o której to grupie napisze Wam niebawem :) ) z pączków zrezygnowałam. Zastąpione zostały hiszpańskimi churros.
Ale zacznijmy od najważniejszych ciastek tego dnia, oto przepis na Najlepsze Faworki Świata :)

Jest to przepis na tradycyjne, staropolskie faworki. Tak samo robiła je moja babcia, według tego przepisu, smaży faworki moja mama.
Ja korzystam z proporcji podanych przez Hanną Szymanderską w książce "Polskie tradycje świąteczne"

Najlepsze faworki :)
- 5 żółtek
- 0,5 szklanki cukru
- 0,5 szklanki śmietany
- 1,5 - 2 szklanki mąki
- 1 łyżeczka soku z cytryny
- tłuszcz do smażenia
- cukier puder z cynamonem do posypania

Żółtka ucieramy z cukrem pudrem na pianę, wlewamy śmietanę, dokładnie mieszamy i stopniowo, stale mieszając, dosypujemy przesiana mąkę. Pod koniec wyrabiania ciasta dodajemy sok z cytryny.
ciasto cienko rozwałkować na podsypanej mąką stolnicy, pokroić w paski, naciąć każdy pasek pośrodku i przełożyć brzeg przez nacięcie, tak by powstał kształt faworka.
Smażyć na gorącym tłuszczu na złoty kolor. Odsączyć na papierowym ręczniku. Podawać posypane cukrem pudrem zmieszanym z cynamonem :)


przepis pochodzi z książki "Polskie tradycje świąteczne" Hanna Szymanderska /Świat Książki Warszawa 2003r/




Natomiast hiszpańskie Churros piekłam z przepisu z bloga Moje Wypieki. Przepis można znaleźć tutaj

Niestety nie mam dużej tylki, więc moje churros są cienkie i bardziej wyglądają jak robaczki a nie ciastka ;) Ale i tak są przepyszne.
Z premedytacją natomiast darowałam sobie robienie sosu. Ciastka są tak pyszne same w sobie, że wydaje mi się, ze dosładzanie ich czymkolwiek to już za dużo dobrego.
No, ale jak ktoś lubi, to dlaczego nie? ;)




wtorek, 2 lutego 2016

Pyszne śniadanie - bułeczki z czarnuszką

Pyszne, pachnące, puszyste z chrupiącą skórką. Idealne na śniadanie, z twarożkiem, dżemem, wędliną lub po prostu z samym masłem.
Pszenne bułeczki na drożdżach, z ziołami, posypane czarnuszką.


Składniki:

10 dag drożdży
łyżeczka cukru
łyżeczka soli
ok 0,5 kg mąki pszennej
3 łyżki szklanki ciepłej wody
50 g roztopionego masła
łyżka oregano
łyżka koperku
łyżka czarnuszki do posypania
1 jajko do posmarowania  bułeczek

drożdże rozetrzeć widelcem z cukrem, dodać ciepłą wodę i łyżkę mąki. Zamieszać lekko, przykryć ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce na kilka minut, by zaczyn zaczął pracować.
Mąkę wymieszać z ziołami i solą.
Dodać do zaczyny, wymieszać, na koniec dodać roztopione i przestudzone masło. Wyrobić ciasto do momentu aż będzie gładkie i elastyczne.
Ciasto przykryć czystą ściereczką i odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia na około 1,5 godziny, lub do momentu kiedy podwoi swoją objętość.
Wyjąć z miski, przełożyć na stolnice, jeszcze raz króciutko wyrobić. Uformować wałek, podzielić go na równe części, wielkości pięści. Formować bułeczki, odstawić je na kilkanaście minut do wyrośnięcia.
Piekarnik rozgrzać do temperatury 180 stopni.
Przed wstawieniem do piekarnika, bułeczki posmarować rozmąconym jajkiem, posypać czarnuszką
Piec ok 20 - 25 minut.

Smacznego :)

UWAGA: czarnuszka ma dość wyrazisty smak, jest ostra, dlatego ostrożnie z podawaniem bułeczek dzieciom ;)