czwartek, 19 listopada 2015

Bardzo dzielny Truskaludek (i niestety znacznie mniej dzielna Mama )

W życiu każdego z nas jest całe mnóstwo debiutów. Większość z nich wiąże się ze stresem, bywa trudne, niektórych nawet nie zauważamy.  Tym pierwszym towarzyszą  niepokoje i obawa przed nieznanym i bez znaczenia jest to, czy chodzi o pierwszy występ, przemówienie, pierwszy dzień w nowej pracy, pierwszą samotna podróż, czy nawet taki drobiazg jak pierwszy ugotowany samodzielnie obiad.
Niełatwa  więc dla mnie  była dzisiejsza wyprawa do przychodni, gdzie po raz pierwszy Truskaludek miała pobieraną do badań krew. Po raz pierwszy jako już "duża" i świadoma tego co się dzieje dziewczynka.
Przed wyjściem z domu dokładnie wyjaśniłam jej gdzie idziemy i po co, powiedziałam, że pani pielęgniarka ukłuje ją igłą i że przez chwilkę będzie bolało. Ale to nie potrwa długo.
Tosia, jak to Tosia, nie za bardzo zwróciła uwagę na to co do niej mówię, była od rana w wyśmienitym humorze, śpiewała, tańczyła, ogólnie bardzo jej się poranek podobał.
W przeciwieństwie do mnie, bo ja miałam w głowie wizję wrzasków, ucieczek, i protestów.
Nic to, o poranku ubrałyśmy i się i poszłyśmy.
W poczekalni Tosia zadziwiła tamtejsze Stałe Bywalczynie swoim spokojem i niewiarygodną wręcz grzecznością (jej mama była tym równie zdziwiona jak owe panie ;) ), a gdy po kilkunastu minutach nadeszła nasza kolej, chwyciłam córeczkę za rączkę i poszłyśmy.
O matko z córką i prawnuczką!
Chylę niniejszym czoła przed wszystkimi matkami, których dzieci chorują i leżą w szpitalach. Przed tymi Najdzielniejszymi z kobiet, które znoszą codziennie cierpienie swoich córeczek i synków.
Moje serce w tym małym gabinecie pękło na tysiące kawałeczków. 
Pobrać Tosieńce krew do badania nie było łatwo. Pani pielęgniarka nie mogła znaleźć żyły, wbijała się w 2 różnych miejscach, szukała igłą w rączce, wiercąc w niej i sprawiając mojemu dziecku ból.
A Dzielny Truskaludek ani troszkę się nie wyrywała. Płakała bardzo, z bólu, ze strachu z niezrozumienia tego co się dzieje. Tuliła się do mnie, patrzyła na mnie pełnymi łez oczkami, ale ani razu nie wyrwała rączki. Ani razu nie szarpnęła, nie wierzgnęła.
Bardzo, bardzo była dzielna.
Natomiast jej mama....
Cóż... powiem tak:
Tosia dostała na koniec 2 naklejkowe medale za dzielność.
Ja nie dostałam ani jednego
Nie należał się. Ani trochę.
;)
Następnym razem na badania z Truskaludkiem ruszy jej tata, bo to zdecydowanie nie jest na moje nerwy.
Kolejny debiut za nami, nieco przykry, ale przecież życie i z takich się składa.
A Tosia dostała dwa plasterki z wróżkami. Chodzi po domu ostrożnie, ogląda sobie rączkę, chwali się plasterkiem i podziwia jaki piękny jest i kolorowy.
A ja tak sobie myślę, że jej świat jest taki prosty i cudowny. Że po sporej nieprzyjemności i strachu wystarczy kolorowy plasterek i buziak od mamy by wszystko naprawić.
I by wszystko było dobrze.
Mam nadzieję, ze nigdy jej takich plasterków nie zabraknie. I że nie będą często potrzebne :)






3 komentarze :

  1. Brawo Tośkaaaaaa! A mama niech się uczy od córki 😀😀😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mama się uczy. :)
      Każdego dnia czegoś nowego. Dziś na przykład, dowiedziałam się, że kiełki lucerny malowniczo wyglądają na kanapie. A raczej dokładnie w tę kanapę wtarte. Jest to wiedza, której nigdy bym bez Tosi nie zdobyła. ;)

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń