piątek, 21 września 2012

Co się może zepsuć


Otóż popsuć może się wszystko. Absolutnie wszystko i nawet nie trzeba się jakoś szczególnie wysilać by się popsuło. A już u mnie mam wrażenie, większość rzeczy psuje się sama i to na zapas, jakby chciały mi pokazać, że wolą się zepsuć od razu, niż pozwolić mi przy sobie majstrować.
Mam na przykład wyjątkowy wpływ na sprzęt elektroniczny. Taki dajmy na to GPS – uruchomiony przez męza działa pięknie, nie zacina się i nie myli, ale niech no tylko ja go wezmę w swoje ręce. W tym samym momencie w samochodzie rozlega się „połączenie z GPS zostało utracone” i tak długo, jak długo trzymam go w rękach, połączenie nie zostaje odzyskane. Wystarczy jednak, ze na chwilę urządzenie odłożę lub oddam do ręki mężowi – wszystko się naprawia i nawigacja znowu działa sprawnie. Gdyby się to zdarzyło raz, no ewentualnie dwa razy, można by uważać to za czysty przypadek, niestety ta sytuacja powtarza się notorycznie i zawsze, w związku z czym GPSa ja raczej w samochodzie nie uruchamiam.
Inny przykład – telefon. Mam od dłuższego czasu „Smartfona”. Jednego z tych popularniejszych. Większość z moich znajomych ma, no więc ja też. Wszyscy inni sa ze swoich zadowoleni, wszystko pięknie im działa, nic się nie psuje, wgrywają sobie nowe funkcje, nowe aplikacje, korzystając na codziennie z możliwości jakie dają te nowoczesne telefony. Wszyscy tylko nie ja. Mój telefon notorycznie się zawiesza. Nad każdą czynnością rozmyśla długie minuty, czy to chodzi o wysłanie prostego smsa czy też korzystanie z aparatu fotograficznego lub kamery. Autokorekta, której nie umiem i w sumie nie chcę wyłączyć, psoci nagminnie, zmieniając treść niemal każdej wysyłanej przeze mnie wiadomości. Trochę w tym mojej winy, przyznaję, smsy wysyłam zwykle w pośpiechu i rzadko sprawdzam 2 razy, co też udało mi się zatwierdzić, nie zmienia to jednak faktu, że czasem nawet jeśli sprawdzę, wysyłam w świat informacje nie mające większego sensu. Albo takie, które sprawiają, ze znajomi do mnie oddzwaniają, roześmiani po same uszy, mówiąc że uwielbiają mój telefon. Przykłady z życia? Ależ proszę bardzo. 2 lata temu pracowałam „w poprzedniej firmie”. Prawie każdego dnia, któraś z koleżanek z biura szła do pobliskiego sklepu po coś na śniadanie, lub po coś słodkiego, zwykle zbierając zamówienia od reszty dziewczyn. Czasem po drodze do biura, na przykład wracając ze spotkania dzwoniłyśmy do siebie z pytaniem czy nie „zahaczyć” o sklep i czegoś nie kupić. I tak któregoś dnia, koleżanka przysłała mi smsa: „jestem w sklepie spytaj dziewczyn czy czegoś nie potrzebują”. Spytałam i odpisałam. Wiadomość miała brzmieć: „Hania prosi o 3 parówki i 2 kajzerki” a co poszło? „Bania prosi o 3 parówki i 2 kasjerki”… w odpowiedzi dostałam pytanie jak te kasjerki dostarczyć.
Innym razem wracając ze szpitala chciałam odpisać koleżance ze co i jak i zamiast rzetelnej informacji poszło do niej: „ten tego jest okropny, bruku ją ją”…
Odpowiedź brzmiała: „nie wiem o co chodzi z brukiem, odczytywanie twoich smsów to czysta gimnastyka dla szarych komórek”, k woli wyjaśnienia okropny miał być telefon, o co chodziło z brukiem już niestety nie pamiętam ;)
W moich rękach psuje się wszystko, od telefonu, przez piekarnik, żelazko i komputer. Odporny na tę moją właściwość, jest jedynie aparat fotograficzny, co nie ukrywam niezmiernie mnie cieszy. Chociaż czasem kiedy zgrywam zdjęcia i odkrywam na ekranie komputera takie, które nie zawsze wyglądają tak, jak chciałam, to zastanawiam się, czy aby i mój aparat nie ulega. Ale o tym cicho sza, bo jeszcze usłyszy i się postanowi zepsuć.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz