Moje natchnienie gdzieś się schowało. Jakiś
czas temu już, a że schowało się bardzo skutecznie, w żaden sposób nie mogę go
odnaleźć. Nie mogę też powiedzieć, bym go szukała jakoś szczególnie zawzięcie,
jednak jego całkowity brak mimo wszystko mi doskwiera. A to dlatego, że
schowało się CAŁE moje natchnienie. I to do pisania i to do gotowania, robienia
zdjęć, sprzątania, spacerowania, ćwiczeń, czytania, itd. Długo by wymieniać.
Oczywiście, kiedyś dawno, dawno temu, mój Dziadek powiedziałby po prostu, że
mam lenia za skórą, a nie jakieś wydumane braki w natchnieniu, ale Dziadek
Bolek lubił rzeczy nazywać po imieniu. Ja tam czasem wolę użyć bardziej
dyplomatyczno poetyckiej formy, w związku z czym oświadczam wszem i wobec, ze
zgubiłam swoje natchnienie.
Za to odnalazłam wielkiego lenia. I nudę, chyba nawet jeszcze większą. Od tego lenia.
A w ukryciu, razem z natchnieniem, siedzi znaczna część mojej radości życia. Razem
z nudą i leniem na wierzch wylazło zniechęcenie, melancholia i poczucie beznadziejności. Nie wybiorę się na wycieczkę – bo po co? Nie przeczytam fajnej książki – bo po co?
Nie umówię się z koleżankami na kawę – bo po co? Wszystko przecież i tak jest do niczego i nic dobrego mnie już nie spotka. Czy jest na świecie osoba, która nigdy w całym swoim życiu się tak nie czuła? Jeśli taka gdzieś istnieje, to ja jej naprawdę szczerze zazdroszczę. I pewnie na zazdroszczeniu się skończy, bo siedzący mi na ramieniu leń, nie pozwala mi zawalczyć i pobyć się tego uczucia. No wyrywa Drań tę małą bitwę i obawiam się, że jak tak dalej pójdzie, to wygra i wojnę. I już cały czas będę każdy dzień zaczynać od marudzenia w łazience do lustra: „ ooooo jak mi się nie chce. Ooooo jak mi się strasznie nie chce. …” Albo powtarzane do znajomych „żeby mi się tak chciało jak mi się nie chce…” Znałam kiedyś kogoś, kto był rewelacyjnym remedium na taki stan. Taki Marudzący Delikwent, za każdym razem mógł liczyć na motywującego kopa w zadek
i usłyszeć „o matko ale smęcisz, weź szanowną w troki i zrób z tym coś” Co więcej to nigdy nie było zwykłe zruganie i nic poza tym. Potem zawsze następowało kilka dni pilnowania i wiercenie dziury w brzuchu. „No i? wymyśliłaś coś?” Dla samego świętego spokoju, człowiek wymyślał to COŚ, byle się od tego pytania uwolnić. Niestety od wielu lat już nie mam z tą osobą kontaktu, czego zresztą szczerze żałuję.
Za to odnalazłam wielkiego lenia. I nudę, chyba nawet jeszcze większą. Od tego lenia.
A w ukryciu, razem z natchnieniem, siedzi znaczna część mojej radości życia. Razem
z nudą i leniem na wierzch wylazło zniechęcenie, melancholia i poczucie beznadziejności. Nie wybiorę się na wycieczkę – bo po co? Nie przeczytam fajnej książki – bo po co?
Nie umówię się z koleżankami na kawę – bo po co? Wszystko przecież i tak jest do niczego i nic dobrego mnie już nie spotka. Czy jest na świecie osoba, która nigdy w całym swoim życiu się tak nie czuła? Jeśli taka gdzieś istnieje, to ja jej naprawdę szczerze zazdroszczę. I pewnie na zazdroszczeniu się skończy, bo siedzący mi na ramieniu leń, nie pozwala mi zawalczyć i pobyć się tego uczucia. No wyrywa Drań tę małą bitwę i obawiam się, że jak tak dalej pójdzie, to wygra i wojnę. I już cały czas będę każdy dzień zaczynać od marudzenia w łazience do lustra: „ ooooo jak mi się nie chce. Ooooo jak mi się strasznie nie chce. …” Albo powtarzane do znajomych „żeby mi się tak chciało jak mi się nie chce…” Znałam kiedyś kogoś, kto był rewelacyjnym remedium na taki stan. Taki Marudzący Delikwent, za każdym razem mógł liczyć na motywującego kopa w zadek
i usłyszeć „o matko ale smęcisz, weź szanowną w troki i zrób z tym coś” Co więcej to nigdy nie było zwykłe zruganie i nic poza tym. Potem zawsze następowało kilka dni pilnowania i wiercenie dziury w brzuchu. „No i? wymyśliłaś coś?” Dla samego świętego spokoju, człowiek wymyślał to COŚ, byle się od tego pytania uwolnić. Niestety od wielu lat już nie mam z tą osobą kontaktu, czego zresztą szczerze żałuję.
O mam pomysł. A gdyby tak wyobrazić sobie, ze
właśnie obok mnie siedzi K. popija sobie kawę i ruga: „rany ale marudzisz.
Smęcisz i zgrzytasz zamiast coś zmienić. Mówię Ci coś z tym zrób!”
Hmmm ok. tylko co? Od czego zacząć? Może od
pisania? Dobra ale o czym?O czym by tu… Nie mogę przecież codziennie (no dobra, bądźmy realistami, co najmniej raz na tydzień) pisać o niczym. Czasem pewnie coś się wydarzy, kilka zdań da się
o czymś skreślić, ale tak systematycznie? Eeeeee… nie da się. (i tu znowu czas na K.)
„rany znowu wymówek szukasz? Rusz się mówię Ci, nie gnuśniej bo zgłupiejesz do reszty”
„ dobra, myślę, myślę, myślę…..”
„O! mam!” za każdym razem jak nie będę wiedziała o czym napisać, otworzę książkę, słownik lub gazetę i na „chybił – trafił” słówko jakieś wylosuję. I to będzie temat – punkt wyjścia. Może trochę umysł pogimnastykuję. A co. Czasem może pozwolę komuś takie słówko wymyślić. Podpowiedzieć. Ale tylko czasem, bo już słyszę te pomysły: „słówko na dziś – antropomorfizm” I inne równie łatwe w interpretacji sugestie.
Z powyższego zaś wynika, że słówkiem na dziś
zdecydowanie było „byle co” ;)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz