Czasami trafiają się takie dni, kiedy nic nie idzie zgodnie z planem. Jak na przykład ostatnia sobota. Zaplanowała sobie Mieszkanka sesję zdjęciową. I 3 dni przed weekendem, piękna do tej pory pogoda zaczęła się psuć. Deszcz, chmury, zimno, jednak Mieszkanka nie z tych, które się łatwo poddają, oj nie. W sobotę dzielnie wstała o 4:20 i z zadowoleniem stwierdziła, że chmur już nie ma, jest za to piękny wschód słońca. Sesja się odbędzie uff ufff. I faktycznie wszystko pięknie grało, do momentu, kiedy to podczas robienia zdjęć przy jednej z Wielkomiejskich fontann, nagle zza węgła wybiegł strażnik i zaprosił Mieszkankę "na czwóreczkę"
- a co to jest czwóreczka?
- no przecież recepcja nr 4
(faktycznie jak Mieszkanka mogła o tym zapomnieć, no skleroza, przecież każdy "Wielkomieszczanin" to wie)
Poszła więc z Bardzo Groźnym Strażnikiem podpisać prośbę o udzielenie zgody na robienie zdjęć. Panów strażników było 4, Mieszkanka więc zadała pytanie, skąd miała wiedzieć, ze zdjęć robić nie wolno.
- no bo nie wolno
- ale nie ma na ten temat żadnej informacji
- my jesteśmy
(no tak, znowu się Mieszkanka w czoło powinna puknąć, należało biegać po budynku- mimo, że zamkniętym na klucz, i szukać ukrywających się strażników).
- A to każdą osobę z aparatem Panowie tak wyłapujecie?
tu sie strażnicy zmieszali nieco ...
- eeee no nie. Tylko takich co to wyglądają na zawodowców...
No miło się Mieszkance zrobiło, że tak profesjonalnie i zawodowo wygląda, zawodowcem nie będąc. Może jednak najwyższa pora się przekwalifikować, skoro już się ten wygląd ma ;)
Nic to sprawa oświadczenia została załatwiona, można było ruszyć dalej. Po zakończonej sesji, Mieszkanka i J. postanowili podrzucić modeli na przystanek autobusowy. Tak tez zrobili, dojechali na pętlę, modele wysiedli, do autobusu poszli i .... w tym to momencie, Bryczka odmówiła współpracy.
Akumulator siadł na amen, nie ruszy choćby nie wiem co.
I nie byłoby w tym może nic szczególnego, ot, częsta dość awaria, gdyby nie to, że Bryczka zepsuła się w samym środku przygotowań do Parady Równości, która to miała się tego dnia w Wielkim Mieście odbyć.
A ponieważ ani pomoc drogowa, ani znajomy mechanik telefonów nie odbierali, stała sobie Mieszkanka otoczona 6 barwnymi platformami, balonami i ogłuszającą muzyką. Z każdą chwilą pojawiało się wiecej barwnych postaci, poprzebieranych, wymalowanych, no było na kogo popatrzeć.
W końcu zdeterminowana, by się jednak stamtąd wydostać, zadzwoniła Mieszkanka do M. I jak zwykle okazało się to strzałem w 10, ponieważ M. bez chwili zastanowienia, postanowiła przybyć na ratunek. Jak ten rycerz na białym rumaku. A właściwie Rycerka, a rumak nie biały a bordowy. Ale za to jaki! Już po niedługim czasie Mieszkanka została uwolniona od kłopotu i mogła śmignąć do domu. Tylko J. był co nieco zawiedziony, bo przez te przygody, przeszedł mu koło nosa Piknik Browaru i zawody w beerponga ;)
Nic to kochanie, następnym razem obiecuję, dotrzemy na czas.
ps. foty niezapomnianego towarzystwa postojowego, niebawem.
Efekty sesji, o której mowa można podziwiać na fotoblogu (te z pechową fontanną też ;) )